Brodzik Karolina

II rok Politologia

Fidela Castro twórcą Castroizmu?

 

Fidel Alejandro Castro Ruz - prawnik, prezydent i premier Republiki Kuby, pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Kuby. Jest znany z wielogodzinnych przemówień oraz obecnie zarzuconego nałogowego palenia cygar. Castro urodził się 13 sierpnia 1926 roku w rodzinie zamożnego plantatora trzciny cukrowej w okolicach Biran w prowincji Oriente. Jako dziecko pracował przy uprawie trzciny. W wieku 6 lat udało mu się przekonać rodziców, by wysłali go do szkoły. Uczęszczał do jezuickich Colegio Lasalle i Colegio Dolores w Santiago de Cuba. W 1942 r. rozpoczął naukę w Colegio Belen, należącej do jezuitów szkole średniej w Hawanie. Dwa lata później zdobył tytuł najlepszego sportowca szkoły. W 1945 roku rozpoczął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Hawanie. Pięć lat później, po ukończeniu studiów, otworzył wraz z dwoma partnerami kancelarię prawną. Castro jest doktorem prawa cywilnego i licencjatem prawa dyplomatycznego. Jako prawnik poświęcił się obronie praw biedoty. Jednak w swoich przemyśleniach chciałam skupić się głównie na analizie osobowości dyktatora. Po obserwacji i zapoznaniu się z wieloma wypowiedziami o Castro stwierdzam, że Fidel to wieczny rebeliant, facet o fenomenalnej charyzmie, skrzyżowanie proroka i wodza, o ogromnej dynamice i sile sugestii osobistej - a Kuba wierzy w tą uczciwości. Fidel całkowicie opanował sztukę manipulacji masami, znakomity aktor, na granicy kabotyństwa, wie, że utopia jest macicą wszelkiej dyktatury, potrafi utrzymać widza w długim napięciu przed ekranami okropnie nudnej telewizji i może godzinami prawić powierzchowne banały, które jednak działają na masy, wystające bez końca w koszmarnym nieraz upale, jak płachta na byka. To naprawdę la palabra orientadora = słowo-drogowskaz.
Fidel jest popularny. To prawdziwy Lider maximo. Północno-koreański „ukochany przywódca” nigdy się swemu ludowi z bliska nie pokazuje. Np. w Rosji spędził 24 dni odcięty od świata w pancernym pociągu, a kiedy miał zajechać do Moskwy, to Putin musiał ewakuować dwa dworce. W tym samym czasie Fidel bawił się (także dosłownie) i nie wychodził z „kąpieli w tłumie” w czasie wizyty w Wenezueli. Nieco przedtem, wymachując proporczykiem i hukając na USA, Fidel szedł godzinami na czele narodu przez cudowny hawański nadmorski Malecon, będąc w zasięgu ciosu miliona idących za nim Kubańczyków. I To dyktatura, i tamto dyktatura... I tu kult jednostki, i tam kult jednostki. Nie takiej samej jednostki: tam milczący nadęty ponurak, tu mistrz paradoksu i populizmu, władca ulicy, gdzie jak wiadomo leżą korzenie wszelkiej władzy politycznej. Ma wśród przyjaciół Marqueza i Saramago, którzy z takim talentem piszą o okrucieństwach, tylko nie na Kubie. Na tle coraz bardziej szarego (od Busha do Putina) politycznego świata Fidel to fenomen, romantyk, zagadka... Fascynuje. Jak kobra.
Ale Fidel za zasłoną charyzmy to także cyniczny gracz i kłamca. Nie zapomniał lekcji z 1962 r. liczą się nie ideały, lecz interesy. Fidel zdobył bardzo specjalne wykształcenie. Jezuickie gimnazjum, potem bardzo wówczas liberalnie nastrojony uniwersytet w Hawanie i wreszcie ciągle okryty tajemnicą (Fidel o tym nie wspomina) krótki kurs, a raczej długie studia marksizmu-leninizmu, przy „naukowej” pomocy polsko -żydowskiego komunisty. Fidel przestudiował ponadto doświadczenia europejskiego faszyzmu. Od Mussoliniego nauczył się gestykulacji, od Hitlera – że do władzy trzeba dochodzić w oparciu o najbardziej sfrustrowane części społeczeństwa. Tak jak Napoleon pochodził z Korsyki, Hitler z Austrii, Stalin z Gruzji, Fidel Castro także był z daleka, nie był z pochodzenia Kubańczykiem. Jego ojciec był Gallego, rodzina przyjechała z północnej, biednej Hiszpanii. Jest więc także z zewnątrz i to bycie „spoza”, przyjście zza biblijnej mojżeszowej góry, to w określonych fazach narodowej traumy także trampolina przywódcy, część jego mitu. Wszystko razem stanowiło od początku mieszankę ostro wybuchową. W szarej rzeczywistości urok rewolucji szybko zgasł, ale demagogia i przemoc zostały. Ostał się dzierżymorda i Machiavell. Zgodnie z regułą, że większość rewolucji ląduje w tyranii. Fidel Castro to również człowiek bezwzględny, okrutny i mściwy. Nawet z własną rodziną nigdy się nie liczył. Syn Fidelito i córka Alina po prostu od niego uciekli. Z przyczyn wyłącznie cyniczno-politycznych Fidel zrobił kolosalny happening, aby wyrwać z Miami kilkuletniego chłopca, cudem, jedynego z całej rodziny, uratowanego z topieli pod Florydą, dokąd wiozła go matka płynąca na tratwie w poszukiwaniu wolności, ale nie ruszył palcem, aby odzyskać własne dzieci.
Bez litości usuwał niebezpiecznych konkurentów. Cienfuegos, na starcie popularniejszy od Fidela, zaginął bez wieści po katastrofie samolotowej. Che – wyjechał gnany rozpaczą. Ochoa – rozwalony przez pluton egzekucyjny jego własnych żołnierzy. Castro nie toleruje żadnej opozycji przez co Kuba nie wie co to demokracja, wolne wybory i wolność słowa. Setki najlepszych Kubańczyków gniją w tropikalnej turmie. Ale ponieważ świat jest obojętny (no bo Kuba jest taka rewolucyjna, taka lewicowa i taka antyamerykańska) i nawet sam papież przyjeżdża, to Kubańczycy nie widzą powodu, dla którego mieliby w opozycji ryzykować resztkę oddechu, na jaki Castro jeszcze pozwala. Castro bowiem jest nie tylko osobiście okrutny, on chce i sprawił, aby okrutni wobec siebie wzajemnie byli wszyscy jego poddani. Na tym właśnie polega misja CDR-ów, czyli po polsku Komitetów Obrony Rewolucji – gęstej sieci donosicielstwa.
Fidel Castro to prawdziwy mężczyzna. Na Kubie to się liczy. Fidel to przystojny jeszcze dziś, wielki chłop i ...kobieciarz (75 lat na Kubie w tej dziedzinie nie wyznacza wieku emerytalnego), to się tam szanuje. Miał kilka żon, sporo kochanek. Kiedy któraś z nich, choć rewolucyjnie nader sprawna, była po prostu brzydka, Kubańczycy, obywatele kraju o największej liczbie cudownych dziewcząt na kilometr kwadratowy, mieli do Fidela pretensje: „Tak nie wypada, mówili, stać go na coś lepszego”. Fidel Castro jako jedyny z regionalnych dyktatorów ma szczęście do sąsiadów, a raczej do jednego sąsiada. Do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej mianowicie. Waszyngton pomagał wszystkim dyktatorom latynoskim najpierw dojść, czasem bardzo brutalnie, do władzy, a potem w raczej cywilizowany sposób z niej odejść. Tylko na Kubie, nie licząc kompromitującej fuszerki z Zatoki Świń, kilku głupich spisków CIA i sankcji gospodarczych bolesnych dla ludności, ale niegroźnych dla Fidela Castro i jego klanu (rząd się wyżywi!), władze USA nie podjęły w ciągu 40 lat, jakie upłynęły od kryzysu z 1962 r., żadnej poważniejszej próby zmiany reżymu. Ojciec Fidela żył 82 lata, matka jeszcze dłużej. Fidel słabuje, nawet czasem od własnych przemówień omdlewa, czasem gubi słowa, ma dziury w pamięci, a nawet zagląda do napisanego tekstu, ale w ogóle należy do ligi survivorów, tych, co przeżyją wszystko. Już nie pali i nie pije, i już nawet nie nurkuje, co było jego prawdziwym, na poziomie wyczynowym, sportowym hobby. Fidel, człowiek na pewno osobiście odważny, nieraz zaglądał śmierci w oczy (on ma pakt z diabłem, mówił o nim ojciec Che Guevary), przeżył 30 spisków na życie i kilkanaście groźnych przygód, inwazję (był na froncie do końca) w Zatoce Świń, kryzys 1962 r. I dziewięciu amerykańskich prezydentów. Fidel Castro jak widać prowadzi bardzo aktywny tryb życia, mimo pojawiających się co jakiś czas pogłosek o jego złym stanie zdrowia, a także ubiegłorocznego upadku, w którym rozbił sobie rzepkę kolanową i złamał prawą rękę. Zanim w grudniu zaczął znowu chodzić, przez kilka miesięcy poruszał się na wózku. Materiały zebrane przez amerykańską Centralną Agencję Wywiadowczą sugerują, że kubański przywódca cierpi na chorobę Parkinsona , gdzie stan zdrowia Castro w ostatnich miesiącach pogorszył się, co upoważnia do spekulacji na temat ewentualnej rezygnacji z fotela dyktatora. Hawana nie skomentowała najnowszych doniesień na temat stanu zdrowia przywódcy. Sam Castro i jego otoczenie utrzymują, że cieszy się on doskonałym zdrowiem. Kiedy w zeszłym roku Fidel Castro doznał rozległych obrażeń kolana i przeszedł trzygodzinną operację, nie zgodził się nawet na zastosowanie pełnej narkozy, i - jak podkreślił - "z pomocą towarzyszy" ani na chwilę nie przestał wypełniać swych obowiązków. Odejście Fidela, który włada Kubą dłużej niż jakikolwiek inny dyktator w XX wieku, otworzy wielką lukę. Na Kubie i w okolicy. Kto ją zapełni? Inny Castro, twierdzi Fidel. Inny Castro, czyli brat Fidela Raul. Ale drugiego Fidela na Kubie nie ma. Fidel twierdzi, że Mozart umarł, ale jego muzyka została. Tylko że Raul, bardzo nieciekawy facet po siedemdziesiątce, nie jest Mozartem i niczego trwałego w muzyce nie skomponował. Jest natomiast dogmatyczno -tropikalnym stalinowcem, nie bardzo mądrym, no i, to straszne, bez brody w tym kraju barbudos. Można naturalnie założyć, że kilku mozartów już się w Hawanie do skoku szykuje, jest wszak młode pokolenie, trzy czwarte Kubańczyków urodziło się i wychowało już w czystym castryzmie, są głodni władzy, wygłodzeni długą zwłoką w sukcesji. Ale można też założyć, że utrzymanie status quo będzie niemożliwe, że castryzm zniknie wraz z Fidelem, że żaden z jego wychowanków, bez jego charyzmy i w jakże zmienionych warunkach, nie zdoła na dłużej udźwignąć jego ciężkiego dziedzictwa, ani, co ważniejsze, utrzymać jego despotycznej kontroli nad społeczeństwem.
W jaki sposób za jaką cenę nie zdoła – dopiero się okaże. Jego przeciwnicy twierdzą, że rządy Castro na Kubie pochłonęły od ok. 60 tysięcy do ok. 100 tysięcy ofiar. Kiedy 25 lat temu pytano Tito, co będzie po nim, odpowiadał: Titoizm. Kiedy pyta się Fidela, co będzie po nim, odpowiada: Castroizm. Co było i jest po Tito, widać gołym okiem...